Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Panie Tomaszu, co Pana do mnie sprowadza? Jak mógłbym Panu pomóc?
Ja – dla porządku, przyjmijmy, określenie „pacjent”, zatem – pacjent: Cóż… Najzwyczajniej mówiąc, pustka. Jedna wielka, niekończąca się pustka. Kompletny brak inspiracji, brak jakichkolwiek pomysłów, motywów, po prostu nic. Rozumie Pan, Panie doktorze?
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Chyba tak. Jest Pan artystą?
Pacjent: Tak, pisarzem. Od pewnego czasu również blogerem, piszącym o samochodach.
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Rozumiem. W takim razie, proszę mi powiedzieć, od kiedy cierpi Pan na brak inspiracji?
Pacjent: Jakoś tak od soboty. Tak, od soboty.
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Miewał Pan kiedyś podobne stany? Zdarzało się Panu nie stworzyć nic przez dłuższy czas, powiedzmy przez pół roku?
Pacjent: A bo to raz. Wie Pan, ja już tak mam, że jak czegoś naprawdę nie chcę (w znaczeniu czystego pragnienia), to tego nie robię. Czasami staram się przemóc, zrobić coś na siłę, ale wówczas mam wrażenie, że to, co robię, jest takie bezproduktywne, bez sensu.
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Tak… [W tejże chwili ów psychoterapeuta, do którego uczęszcza bardzo wiele powszechnie znanych osób, popada w zadumę. Trwa ona może z 10 sekund, góra 15.] Mam! – wykrzykuje, wstając energicznie z krzesła. – Panu potrzebna jest jakaś przygoda związana z samochodami, bo z tego, co przed chwilą widziałem, obserwując jak zerkał Pan na jadące ulicą Ferrari, jara się Pan tym niesamowicie.
Pacjent: Nie będę zaprzeczał. Akurat był to mój ulubiony model – 430 Scuderia. Uwielbiam jego brzmienie, charakter prowadzenia, to wszystko. Ehhh… Ponosi mnie czasem, gdy widzę samochód, który sprawia, iż serce staje mi wręcz w miejscu, a poziom adrenaliny w moim ciele osiąga wartości maksymalne. Wie Pan…
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Proszę się tym nie przejmować, gdyż Pana zachowanie jest oznaką prawdziwej pasji. Gdyby jej Pan nie miał, nie byłoby tu Pana. To, że na widok ciekawego auta jest Pan podekscytowany tylko działa na Pana korzyść. Może Pan mi nie wierzyć, ale dziennie przychodzi tu nawet 15 osób. Każda ma jakiś uroniony problem, każdej muszę coś poradzić, bo przecież za to mi płacą, ale gdy słucham tych wszystkich popularnych aktoreczek, tych ich narzekań, że spóźniłam się 3 godziny po dziecko do przedszkola, bo musiałam podpisywać autografy, to wie Pan co, Panie Tomaszu, szlag mnie tu trafia! Najchętniej powiedziałbym takiej babie, a weź ty się kobieto trzaśnij czymś twardym w łeb, spieprzaj stąd do dziecka, zamiast płakać mi tu kolejne godziny, płacąc za to horrendalne pieniądze. Kup latawiec, idźcie do parku, a nie zawracasz mi tu głowę! Ale co wtedy ja bym zrobił, mając dwójkę dzieci w domu i żonę, która uwielbia wydawać mój ciężko zarobiony hajs? Dlatego widzi Pan, Pana problem, to żaden problem. Pracuję w tym zawodzie ho ho, ile lat, lecz kogoś takiego, z taką pasją, charyzmą, jeszcze w tym gabinecie nie miałem. To, że nie ma teraz pomysłu na książkę jest w gruncie rzeczy stanem właściwym, gdyż świadczy o tym, iż jest Pan artystą świadomym. Nie kreuje Pan kolejnych setek ton bezsensownie wydrukowanego papieru, lecz stara się Pan stworzyć coś wartościowego. To właśnie miano, jakim powinno określać się prawdziwego artystę. Pan nim jest! (…)
Pacjent: Panie doktorze, co mam teraz zrobić?
Pewien rozchwytywany psychoterapeuta: Panie Tomaszu, proszę udać się do najbliższego salonu Ferrari. Z tego, co kojarzę, to chyba mamy jeszcze jakiś na mieście. Proszę wsiąść do ulubionego modelu i odpalić go. Zapewniam Pana, że wówczas, inspiracje powrócą, niczym cyganie po zasiłek. (…)
To wszystko. Było mi niezmiernie miło Pana gościć. Proszę dać znać, jak skończy Pan już pisać tę książkę. Z chęcią ją przeczytam.
A, byłbym zapomniał. Rachunek zapłaci Pan u pani Zosi przy wyjściu. Do widzenia.
Pacjent – zaskoczony postawą doktora, nieco oszołomiony, ale z nową energią do działania, wychodzi, mówiąc: Na pewno dam znać. Do widzenia.
Parę dni później na blogu „Cars Planet” ukazał się taki oto wpis:
„Hej!
Jak się macie? Bo ja już lepiej. Po kryzysie twórczym nie ma śladu i znów mam ochotę dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami, poradami i rozterkami na tematy motoryzacyjne, ale powiem Wam w zaufaniu, że do tego „forsożercy” więcej nie pójdę. Wywaliłem kupę kasy, żeby się dowiedzieć rzeczy, które wiem od dawna. Mniejsza z tym, jutro jedziemy ostro z tym koksem, bo mamy kilka wpisów do nadgonienia. Zabieram Was na zakupy, ale gdzie i po co, tego dowiecie się jutro o 17-stej.
Trzymajcie się ludziska, do jutra!”